Empiryzm i aprioryzm w ekonomii
- Utworzono: poniedziałek, 15, październik 2012 12:31
Przekonanie, że ekonomia to nauka w dużej mierze doświadczalna (empiryczna), której podstawowym aparatem są teorie matematyczne, sformalizowane i nieraz bardzo skomplikowane, to pogląd powszechny we współczesnych czasach. Podziela go zarówno duża część ekonomistów, jak i osoby postronne, znające ekonomię pobieżnie lub też zajmujące się nią amatorsko. Tworzy się więc pewne modele, przedstawiające rynek w sposób uproszczony, a następnie testuje się je w rzeczywistości.
Często usłyszeć można np., że tak do końca nie wiadomo, co stanie się po zaaplikowaniu gospodarce określonych rozwiązań, albo też, że praktyka potwierdza wcześniejsze hipotezy (lub im zaprzecza). Podejście to jest próbą budowania ekonomii jako nauki bliskiej np. fizyce. W tym ujęciu teorie ekonomiczne muszą być falsyfikowalne. Ba, często nawet spotkać można się (zwłaszcza w publicystyce) ze stwierdzeniami w rodzaju „teoria sobie, a życie pokaże, jak to naprawdę działa”.
To pozytywistyczne podejście jest typowe dla większości dominujących szkół myśli ekonomicznej – można je spotkać zarówno o Miltona Friedmana, jak i Paula Samuelsona, Johna Maynarda Keynesa, czy u marksistów. Samo w sobie nie implikuje ono zatem ani popierania wolnego rynku, ani opowiadania się za interwencjonizmem czy socjalizmem. Można jednak zapytać, czy ta koncepcja ekonomii jest jedyną możliwą?
Przeczącej odpowiedzi udziela austriacka szkoła ekonomii, która wciąż znajduje się na marginesie współczesnej myśli, choć w ostatnich latach coraz usilniej daje o sobie znać i zdobywa sobie pewną popularność, przede wszystkim wśród pewnej grupy „młodych, gniewnych” ekonomistów, znużonych językiem głównego nurtu. Zresztą, o czym warto wspomnieć, znani są także doświadczeni inwestorzy giełdowi (Doug Casey, Peter Schiff), którzy deklarują aprobatę dla tego nurtu.
Nie będziemy w tak krótkiej notce wdawać się w szczegóły, chodzi jedynie o zasygnalizowanie podstawowej rozbieżności metodologicznej. Dość powiedzieć, że podwaliny austriackiej szkoły ekonomii zbudowane zostały pod koniec XIX wieku przez Carla Mengera i Eugena Boehm-Bawerka, natomiast w wieku XX myśl tę rozwijali przede wszystkim Ludwig von Mises i Murray Rothbard, obecnie zaś np. Hans Hermann Hoppe czy Jesus Huerta de Soto. Myśl ta najbardziej kojarzona jest z radykalną obroną nieskrępowanego wolnego rynku, nie to jest tu jednak najważniejsze. Najważniejszą kwestią, która odróżnia ASE od innych szkół, nie jest bowiem stosunek do państwa i rynku, ale metodologia.
Otóż dla „austriaków” ekonomia jest, o dziwo, nauką aprioryczną. Gorąco podkreślają oni, że nie ma potrzeby testowania hipotez ekonomicznych. Wynika to z przekonania, że teoria powinna poprzedzać doświadczenie, bowiem w przeciwnym wypadku otrzymamy jedynie zestaw danych statystycznych, które można dowolnie interpretować. Dzieje się tak dlatego, że – według „austriaków” – nie ma analogii pomiędzy ekonomią a fizyką. W ekonomii nie mamy możliwości powtórzenia eksperymentu w takich samych warunkach, ani też pominięcia określonych czynników (analogicznie do utrzymania stałego ciśnienia czy stałej temperatury w fizyce). Następująco pisał o tym Rothbard, powołując się na swego mistrza, Misesa: „Wydarzenie historyczne (…) nie jest proste i powtarzalne; każde wydarzenie jest złożonym rezultatem płynnej gamy powodów, z których żaden nigdy nie pozostaje z innym w stałym związku. Każde wydarzenie historyczne jest zatem heterogeniczne, a co za tym idzie nie może zostać wykorzystane do tworzenia praw historii, zarówno tych ilościowych czy jakichkolwiek innych. Możemy umieścić każdy atom miedzi w tożsamej (podobnej) klasie atomów miedzi; nie możemy jednak uczynić tego samego z wydarzeniami z ludzkiej historii”.
Co więcej, według „austriaków”, pojęcie funkcji nie ma w ekonomii zastosowania, a to z uwagi na obecność działającego człowieka, który podejmuje aktywność wedle swoich zmiennych upodobań. Jak pisze Jesus Huerta de Soto: „Nie zachodzą trzy elementy konieczne do zaistnienia relacji funkcjonalnej: a) elementy dziedziny nie są ani dane, ani stałe, b) elementy zbioru przeciwdziedziny nie są dane czy stałe; oraz najważniejsze, c) żadne związki pomiędzy elementami dwóch grup nie są dane, ale raczej zmieniają się wciąż jako wynik działania i zdolności twórczych człowieka”.
Z tego powodu „austriacy”, choć akceptują stosowanie matematyki np. w rachunkowości czy historii gospodarczej, to jednak negują sensowność tworzenia modeli ekonometrycznych, które miałyby odzwierciedlać rynek i pozwalać na prognozowanie przyszłości.
„Austriacy” proponują zatem wyprowadzanie twierdzeń ekonomicznych na zasadzie dedukcji, której fundamentem jest tzw. „aksjomat działania”, a więc spostrzeżenie, że ludzie działają, tj. angażują rzadkie środki (począwszy od własnego ciała), aby osiągnąć określony cel, innymi słowy – zmienić stan obecny. Uzasadnienie, jakie ASE podaje dla tego aksjomatu, zasadza się na przeświadczeniu, że nawet próba zaprzeczenia mu jest także działaniem (angażujemy swoje siły i środki w celu wygłoszenia twierdzenia, a więc to też jest działanie). Za pomocą logiki ekonomiści tego nurtu próbują wyprowadzić podstawowe twierdzenia ekonomiczne, a nawet zbudować całą teorię procentu, kredytu, pieniądza itd. Dopiero z gotową teorią – która mówi np., co dzieje się, gdy wzrasta podaż pieniądza w gospodarce przy stałym popycie – przystępujemy do badania rzeczywistej gospodarki.
Robert Murphy podaje tu przykład sytuacji, jaka zachodziła w USA za czasów Ronalda Reagana. Otóż obrońcy tego prezydenta twierdzili, że za jego rządów na początku lat 80-tych nie wzrastała stopa procentowa, mimo że rząd kreował coraz większy deficyt. Według teorii powinna ona wzrastać, choćby dlatego, że banki wolą wówczas pożyczać pieniądze rządowi niż prywatnym przedsiębiorcom. Casus USA Reagana miałby to rozumowanie obalać, ale Rothbard wyśmiewał ten przykład, twierdząc, że statystyka nie może być silniejsza od logiki. Według Rothbarda stopa w „normalnych” okolicznościach (tj. czysto rynkowych, by uprościć kwestię) spadłaby w latach 80-tych w porównaniu z latami 70-tymi – zaś reaganowski deficyt jedynie przyhamował ów spadek i na tym polega całe „uniknięcie wzrostu”.
Hans Herman Hoppe omawia podobną kwestię. Zwraca uwagę na autorów, którzy sugerują, że podwyższanie podatków nie musi wpływać negatywnie na gospodarkę, a nawet może prowadzić do bogacenia się społeczeństwa, czego „dowodem” ma być fakt istnienia państw, które są bogate mimo wysokich podatków, a nawet bogatsze, niż w czasach, w których miały niższe stawki. Hoppe radykalnie uderza w ten sposób myślenia: „Doświadczenie nie może pokonać logiki, a interpretacje zaobserwowanych danych, które nie idą w parze z prawami logicznego rozumowania, nie obalają tych praw, ale świadczą o umysłowym zamęcie (czy ktokolwiek uznałby relację mówiącą o tym, że ktoś zaobserwował ptaka, który był czerwony, a jednocześnie nie czerwony, za dowód na nieprawdziwość prawa sprzeczności, czy też raczej za twierdzenie głupca?)”. Ekonomistom reprezentującym wspomniane wcześniej myślenie Hoppe zarzuca po prostu stosowanie przesądu „post hoc ergo propter hoc (po tym, a więc wskutek tego)”. Pisze mianowicie: „Takie rozumowanie jest równie przekonujące jak argument (…), że ponieważ bogaci ludzie konsumują więcej niż biedni, to wysoki poziom konsumpcji musi być przyczyną bogactwa”. Uważa on zatem, że, owszem, mogą zachodzić określone czynniki, które powodują osłabienie działania określonych praw, które do pewnego stopnia łagodzą negatywny wpływ wysokich podatków etc. – ale sama zasada pozostaje prawdziwa.
Oczywiście należy mieć na względzie, że koncepcja „austriaków” jest tylko pewną teorią, którą również można krytykować. Duże znaczenie ma to, o czym pisaliśmy kilka linijek wyżej. Otóż, jak pisze krytyczny wobec ASE Bryan Caplan, „empiryczny dowód jest często potrzebny, by zdeterminować czy teoretyczny czynnik jest istotny”. Rzeczywiście, zwolennicy teorii austriackiej łatwo mogą „przejechać się” na pochopnym stosowaniu jej argumentacji. Na przykład teoria mówi, że istnienie (oraz podwyższanie) płacy minimalnej zwiększa bezrobocie. Rozumowanie jest proste i zasadniczo prawidłowe: pracodawca jest gotów zapłacić pracownikowi jedynie pewną kwotę pieniędzy (na którą ten się godzi). Jeśli pracodawca zostanie zmuszony do jej podwyższenia, wówczas (przynajmniej w części przypadków) uzna, że nie chce lub nie jest w stanie płacić więcej, w wyniku czego albo nie zatrudni pracownika (wzrost bezrobocia), albo przyjmie go „na czarno” (rozrost „szarej strefy”).
To prawda, ale domorośli entuzjaści tego rozumowania często wnioskują stąd, że istnienie płacy minimalnej jest główną przyczyną bezrobocia np. we współczesnej Polsce (gdy oczywiście problem tej płacy nie dotyczy licznej grupy ludzi, którzy są zatrudniani na zasadzie umów cywilno-prawnych – albo też na takie tylko umowy mogą liczyć, o ile w ogóle znajdą pracę). W tym momencie konieczne staje się wkroczenie z aparatem statystycznym, celem sprawdzenia, jaki czynnik wywiera największy wpływ na sytuację. To jednak nie oznacza jeszcze zanegowania całej metodologii apriorycznej, a raczej skorygowanie pewnego wypaczonego jej pojmowania.
Niektórzy krytycy idą jednak znacznie dalej i zarzucają „austriakom”, że ich metoda po prostu nie jest naukowa. Oczywiście można tu się spierać o definicję naukowości. Ekonomiści pozytywistyczni zdają się bowiem uznawać, że ich podejście jest definicją „podejścia naukowego”, a skoro „austriacy” prezentują odmienny pogląd, to – niejako automatycznie – nie są „naukowi”. Cóż, faktycznie jest tak, że „austriacy” umieszczają ekonomię raczej wśród nauk takich jak np. socjologia, niż takich jak fizyka. Całe ich rozumowanie ma zresztą korzenie w arystotelizmie i racjonalizmie, co rzecz jasna różni ich od empirystów. Rozważania na ten temat wymagałyby jednak wejścia głęboko w zagadnienia filozoficzne, poprzestaniemy więc tylko na ich zasygnalizowaniu, aby zainteresowany Czytelnik mógł kontynuować własne dociekania w tym kierunku. Wbrew pozorom, pytania o podstawy metodologiczne ekonomii nie są jedynie mało istotnymi dywagacjami, które nie mają znaczenia praktycznego, albowiem to właśnie te filozoficzne podstawy decydują o późniejszej interpretacji zachodzących w gospodarce zjawisk.
-
Popularne
-
Ostatnio dodane
Menu
O Finweb
ANALIZY TECHNICZNE
Odwiedza nas
Odwiedza nas 2507 gości