O bębnach, piszczałce i Karaibach
- Utworzono: czwartek, 02, sierpień 2018 10:37
Kilku niepozornych, czarnoskórych mężczyzn stoi na roku ulicy - i gra muzykę. Jest gorąco, duszno, wilgotno. Jak zawsze zresztą w tej części świata, bo przecież jesteśmy na Karaibach, a konkretniej - na Barbadosie, wysepce liczącej sobie nieco ponad 280 tysięcy mieszkańców.
A zatem nasi panowie grają: żywo, z werwą, z prostą radością ludzi, dla których ta muzyka jest czymś naturalnym, płynącym z serca czy tkwiącym w żyłach. Ale co właściwie grają? Instrumentarium jest nieskomplikowane: w ostateczności może być to tylko werbel, bęben basowy i rodzaj fletu czy też piszczałki - tin whistle lub fife, by użyć angielskich określeń.
Na pozór to nic ponad żywiołowe, frenetyczne rytmy bębnów, jakże typowe dla kultury karaibskiej, a tak naprawdę - dla Afryki, bo przecież więcej niż dziewięciu na dziesięciu mieszkańców Barbadosu to potomkowie czarnych niewolników. Moglibyśmy więc wzruszyć ramionami, uznając, że brzmi to wszystko poczciwie, ale mało oryginalnie. Wystarczy jednak odrobina uwagi, by zauważyć, że coś tu nie gra - lub raczej, że coś gra tu inaczej niż się wydawało w pierwszej chwili.
Oto bowiem rytmika, choć tchnie hipnotycznym, rytualnym transem, którego korzenie sięgają być może Gwinei lub Kongo, ma w sobie coś specyficznego, bardzo naturalnego dla nas, Europejczyków, ludzi Zachodu. No tak, przecież w tym zgiełku wybijają się sekwencje marszowe, przywodzące na myśl parady umundurowanych orkiestr dętych - szkolnych, żołnierskich czy strażackich. Bez wątpienia, to rytmika rodem z wojska, dziarska jak krok szeregowców w czerwonych, brytyjskich kurtkach.
Nie bez powodu przywołujemy tu brytyjskie kurtki. Otóż korzenie muzyki tuk vel rukatuk - bo tak nazywa się ów charakterystyczny dla Barbadosu gatunek - sięgają wieku XVII. Życie czarnoskórych niewolników na plantacjach nie było zbyt radosne, próbowali więc umilać sobie pracę (a przede wszystkim wolny czas, którego zapewne nie było dużo) grą na bębnach i tańcem, dokładnie tak jak w macierzystych krajach. Plantatorzy uważali to jednak za niebezpieczne: w tej muzyce tkwić mogło bowiem zarzewie buntu. Krążyły plotki, że Murzyni posługują się rytmami do przekazywania zaszyfrowanych komunikatów. Bębny zostały więc zakazane. Zakazy jednak dały niewiele. Lub raczej: dały tyle, że niewolnicy zmodyfikowali swój repertuar i swoje instrumentarium. Widząc orkiestry wojskowe i słysząc marsze Europejczyków, przejęli tę stylistykę, nadając jej jednak swój groove, jak to byśmy dziś powiedzieli.
Ach, i jest jeszcze piszczałka: obowiązkowa w tym gatunku, często wspierana też przez trójkąt. Na thin whistle instrumentalista wygrywa fantazyjne melodie, wywodzące się z brytyjskich piosenek żołnierskich, ale przesycone afrykańskim, niejako "bluesowym" feelingiem.
Całościowy efekt jest przedziwny: czujemy się trochę jak na paradzie jednego z regimentów króla Jerzego, a trochę - jak na wielogodzinnej zabawie w głębi dżungli. Muzyka jest w gruncie rzeczy minimalistyczna, oszczędna w środkach wyrazu, co artyści nadrabiają zaangażowaniem i intensywnością przeżywania. Bywa i tak, że marszowość rytmu niemal zanika i wówczas górę biorą afrykańskie korzenie. Wszystko rozgrywa się więc pomiędzy cywilizacją a plemiennością, pomiędzy Europą a Gwineą.
Swoją drogą, tuk to nie tylko muzyka, to także towarzysząca jej folklorystyczna otoczka. W czasie festynów na Barbadosie pojawiają się tancerze i aktorzy, reprezentujący pewne archetypowe figury: teatralne, poniekąd komediowe, ale w pewnym sensie i mitologiczne. To np. Mother Sally, Donkey Man czy Shaggy Bear - groteskowe, kolorowo przystrojone postaci, nierzadko na szczudłach: tańczące i odgrywające krótkie scenki.
*
A teraz nieoczekiwanie przenieśmy się daleko na północ, na kontynent - do Stanów Zjednoczonych, konkretniej zaś - do stanu Missisipi. Istnieje pewna szansa, że naszym oczom ukaże się ensemble bardzo przypominający grupę tuk z Barbadosu. Werble, bęben basowy, flet lub piszczałka - i rytmika z pogranicza afrykańskiego tańca i anglosaskiego marszu. Nie, to nie przybysze z Bridgetown na gościnnych występach. To fife and drum blues - muzyka, która powstała równolegle w podobnych okolicznościach, choć w innym miejscu.
Fife and drum blues - w tej nazwie zawiera się właściwie istota tego mało u nas znanego gatunku. Znów mamy bębny, znów żwawe, wijące się bez końca melodie piszczałki - ale do tego dochodzi komponent bluesowy. Nie zawsze wybija się on wyraźnie, to już zależy od kompozycji. Orkiestry fife and drum często adaptują utwory znane z innych amerykańskich gatunków muzyki popularnej. Mogą to być pieśni gospel i spirituals, mogą być to znane marsze żołnierskie albo piosenki z tzw. minstrel shows, popularnych sto i więcej lat temu. Wszystko to zostaje osadzone w ascetycznym instrumentarium i poddane podstawowym regułom stylistyki fife and drums.
Jest to niebywale korzenna, naturalna i prosta muzyka, jakże odległa od elektrycznego przeładowania, tak typowego dla nowoczesnego popu. Naturalnie i tu zdarza się poszerzanie składu nawet o gitarę elektryczną, ale największą siłę wyrazu ma podejście tradycyjne.
Gatunek ten ma nawet swoje gwiazdy czy też swoich klasyków. Bodaj najbardziej znanym był Othar Turner - skromny farmer z Missisipi, żyjący w latach 1907 - 2003. Przez całe lata grał jedynie dla siebie i dla znajomych, podtrzymując stare zwyczaje, sięgające wojny secesyjnej i dawniejszych dekad. Dopiero w latach 60-tych i 70-tych Turner zwrócił na siebie uwagę muzykologów i etnologów, którzy zaczęli nagrywać muzyką graną przez jego zespół. Pojedyncze kawałki Turnera i grupy The Rising Star Fife and Drum Band ukazywały się okazjonalnie na składankach bluesowych, ale pełnoczasowy materiał pojawił się dopiero w roku 1997, jeśli wierzyć witrynie Discogs.
Warto dodać, że muzyka fife and drum pojawiła się w pierwszych scenach niezwykle popularnego filmu "Gangi Nowego Jorku". Wykonywana jest tam kompozycja "Shimmy She Wobble" z ablumu "Everybody Hollerin'Goat".
Innym artystą tego gatunku, zresztą współpracującym z Turnerem, był Napoleon Strickland. I on był długowieczny: urodził się w roku 1919, a zmarł w 2001. Przez całe życie pracował jako... no cóż, pracował jako rolnik, do tego rolnik wynajmujący się do pracy na cudzych gruntach. I tak chyba być powinno, i to właśnie trzeba docenić. Bo to muzyka z serca ziemi, z hill country, z zielonych wzgórz Missisipi.
J. Sobal
Zainteresowanym i zaintrygowanym poleca się kwerendę w zasobach Youtube. Można tam znaleźć m.in. wieloczęściowy zapis audio i video jamu Othara Turnera i jego orkiestry - na jego własnej farmie w roku 1978. Dostępne są też, choć o dziwo dość nieliczne, filmy z występami grup tuk z Barbadosu.
(fot.: Bridgetown, Barbados. Źródło: Wikipedia - copyleft)
-
Popularne
-
Ostatnio dodane
Menu
O Finweb
ANALIZY TECHNICZNE
Odwiedza nas
Odwiedza nas 2623 gości