Bomba w sercu Europy?
- Utworzono: poniedziałek, 19, listopad 2012 10:49
W piątek 16 listopada niemal wszystkie portale o tematyce finansowej zamieściły (opatrzone chwytliwymi tytułami) artykuły, które w istocie były streszczeniami tekstu opublikowanego tego samego dnia przez brytyjski tygodnik „The Economist”. W materiale tym porównywano sytuację ekonomiczną Francji do „bomby z opóźnionym zapłonem”. Warto zauważyć, że redaktorzy w dużej mierze wykpili praktykę zastosowaną przez „The Economist”, doszukując się w publikacji poświęconej gospodarce kraju nad Sekwaną techniki typowej dla tabloidów, które starają się zwiększyć sprzedaż egzemplarzową w dobie schyłku prasy drukowanej.
Tym, którzy nie czytali ani oryginalnego tekstu z „The Economist”, ani żadnego z licznych streszczeń, przedstawimy krótko główne tezy krytykowanego artykułu. Otóż jeśli wierzyć Brytyjczykom, Francja stanowi zagrożenie dla Europy, a co za tym idzie – dla wspólnej waluty, tj. euro. Kontrowersyjna była nawet okładka angielskiego pisma, przedstawiała bowiem wiązkę bagietek, ściśniętą przy pomocy niebiesko-biało-czerwonej wstążki (są to oczywiście kolory Republiki). Z tego „dynamitu” wystawał podpalony lont. Wielu francuskich polityków uznało to zestawienie za prowokację.
W tygodniku postawiono tezę, że „Francja może stać się największym zagrożeniem dla europejskiej waluty”, a mimo upalnej aury panującej wzdłuż brzegów Morza Śródziemnego nad kraj niedługo napłyną chmury, bowiem „kryzys może uderzyć w przyszłym roku”. W tygodniku stwierdzono także, iż gospodarka „sześciokątnego państwa” jest przeregulowana, nieruchawa i obciążona olbrzymim długiem.
Tezy tekstu zostały w ten czy inny sposób powtórzone przez portale internetowe, warto zatem przyjrzeć się im i spojrzeć na zagadnienie w świetle dostępnych danych makroekonomicznych.
15 listopada opublikowano odczyt dotyczący francuskiego PKB w III kwartale bieżącego roku. Wzrost o 0,2 proc. (w porównaniu z kwartałem ubiegłym) okazał się lepszy od prognozy, która przewidywała brak zmiany, jak również lepszy od poprzedniego rezultatu (tj. spadku o 0,1 proc.). Indeks PMI za październik (podany 2 listopada) wyniósł 43,7 pkt, co jest wynikiem lepszym od prognozy (43,5 pkt) oraz poprzedniego odczytu (42,7 pkt). Co prawda jest to w dalszym ciągu odczyt poniżej poziomu 50 pkt, który umownie oddziela „pesymizm” od „optymizmu”, ale w czasach kryzysu to już standard. Inflacja CPI w październiku wyniosła 0,2 proc. m/m oraz 1,9 proc. r/r, co nie jest najgorszym rezultatem.
Oczywiście są też słabsze wyniki – indeks PMI dla usług w październiku wyniósł 44,6 pkt, był to więc odczyt nieco gorszy tak od prognozy, jak i od poprzedniego. Niemile rozczarował także indeks produkcji przemysłowej za wrzesień, opublikowany 9 listopada (spadek o 2,7 proc. w relacji miesięcznej).
Trzeba jednak przyznać, że Francja prezentuje się nieźle, jeśli porównać ją z Hiszpanią i Portugalią, o Grecji nie wspominając. Bądź co bądź należy ona do grupy najwyżej rozwiniętych gospodarczo państw świata, uznaje się ją za czwartą (po Stanach Zjednoczonych, Japonii i Niemczech) potęgę gospodarczą, a tym samym za drugą największą gospodarkę Europy. W latach 80-tych w kraju dokonano procesów restrukturyzacyjnych, a mianowicie decentralizacji władzy gospodarczej poprzez zwiększenie zakresu uprawnień władz regionalnych, dekoncentrację przestrzenną przemysłu (tworzenie nowych ośrodków przemysłowych poza tradycyjnymi jego skupiskami), a także rozwój techniki i nowych technologii oraz preferowanie nowoczesnych dziedzin działalności gospodarczej (tj. przemysł samochodowy, elektroniczny, czy sektor bankowy).
Prawdą jest, że indeks CAC znajduje się obecnie znacznie niżej niż np. w pierwszej połowie roku 2011, z drugiej jednak strony nietrudno zauważyć, że od ponad dwunastu miesięcy na wykresie widać wzrost – systematyczny, choć nie gwałtowny. Wpisuje się to zresztą w tendencję zauważalną na wielu innych indeksach.
Nie dziwi, że na tekst w „The Economist” oburzyli się przedstawiciele francuskich władz. Ktoś mógłby powiedzieć, że nikt nie powinien być sędzią we własnej sprawie, jakkolwiek można to skontrować stwierdzeniem o tym, że każdy ma prawo się bronić. Paradoksem jest zresztą to, że „The Economist”, a więc pismo brytyjskie, również nie występuje z pozycji neutralnych. Nie da się przecież ukryć, że przy obecnej debacie na temat budżetu UE pozycje Brytanii i Francji są w dużej mierze przeciwne (Francja nie chce np. ograniczać obecnego poziomu dopłat dla rolnictwa). Trudno uniknąć stronniczości w sytuacji, gdy każdy kraj ma swoje interesy, a jednocześnie wszystkie chcą czerpać z tej samej unijnej kiesy i załatwiać swoje sprawy w tych samych europejskich instytucjach.
Przy ocenie tekstu z „The Economist” trzeba mieć na uwadze fakt, że o ile losy świata nie są zależne od naszych nadziei i czasem naprawdę zdarzają się dramatyczne sytuacje, o tyle medialne eksponowanie rozmiarów kryzysu często przybiera formy przesadne i skrajne. Oczywiście zasada „przezorny zawsze ubezpieczony” powinna przyświecać wszystkim, a zwłaszcza rządzącym, ale nie trzeba rozciągać jej do stopnia, w którym za pół roku czy rok będziemy musieli wyjaśniać, czemu nieuchronny ponoć koniec świata jeszcze nie nadszedł.
Adam Witczak
(na ilustracji - obraz Georgesa Seurata "Niedzielne popołudnie na La Grande Jatte", Francja sielska i spokojna)
Menu
ANALIZY TECHNICZNE
Odwiedza nas
Odwiedza nas 2618 gości